poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Gregory Crewdson - In a Lonely Place (2)

Berlińską wystawę Crewdsona uzupełniają dwa kolejne zestawy: Fireflies (1996) oraz Sanctuary (2009). Pierwszy z nich jest krańcowo odmienny od wystylizowanej i wyspekulowanej do granic serii Beneath the Roses. Wykonany został w letnim domu rodziców artysty, znajdującym się w Beckett w stanie Massachusetts i składa się z tradycyjnych czarno-białych fotografii, odbitych na klasycznym barycie i pokazujących ciekawe, nieco mroczne podejście do światła w obrazie. Crewdson każdego wieczoru fotografował tańce robaczków świętojańskich, w tym zwłaszcza ich rytuały godowe. Inspirowała go przy tym teza sugerująca, że światło w sposób bezpośredni sygnalizuje pożądanie. Natura staje się w tych fotografiach strefą mistyczną, a same obrazy o wiele więcej mówią o stanie duchowym autora niż dokumentują zjawiska przyrodnicze. Artysta sam zresztą stwierdził, że także ten zestaw traktuje przede wszystkim o samotności.



Na temat cyklu Sanctuary pisałem już wcześniej.Ograniczę się do stwierdzenia, że w oryginale zdjęcia te oddziałują bardzo mocno. Nawet jeśli ich "filmowość" jest nieoczywista lub rozmyślnie ukryta, po krótszej lub dłuższej chwili dostrzega się w tych obrazach atrybuty planu filmowego, przy czym nie ma większego znaczenia, czy zostały one wprowadzone do kadru przez Crewdsona, czy po prostu w tych miejscach były zanim on się tam pojawił.






Ekspozycję w berlińskim C/O uzupełniają zdjęcia o charakterze "making of...", pokazujące kulisy pracy nad skomplikowanymi realizacjami Crewdsona. Zdecydowanie warto się z tym materiałem zapoznać. Z góry przepraszam za jakość - telefon komórkowy ma (jako urządzenie do rejestracji obrazu) swoje ograniczenia.








niedziela, 28 sierpnia 2011

Gregory Crewdson - In a Lonely Place

Gregory Crewdson to twórca znany przed wszystkim z hiperrealistycznych inscenizacji realizowanych "wszędzie i nigdzie" w małych amerykańskich miasteczkach. Obejmujący je cykl Beneath the Roses (2003-2008) stanowi największą część jego wystawy, którą można obecnie oglądać w berlińskim C/O. Składa się się on z dużych (ok. 1,5 x 2 m) fotografii przedstawiających perfekcyjnie zbudowane i takoż oświetlone sceny, w których ludzie wydają się zastygli w pozach zgoła nie-portretowych, ze wzrokiem wbitym w ziemię lub odwróconym, pochłonięci jakąś sprawą lub problemami wynikającymi z jakiejś skomplikowanej okoliczności. Wydają się zdezorientowani, milczący i w dużym stopniu duchowo nieobecni w kontekście rozgrywającej się sceny. Sytuacje, których jesteśmy świadkami, rozgrywają się niejako w środku historii, nie wiemy, co było przedtem (choć niektóre zdjęcia lub choćby ich tytuły zawierają pewne wskazówki), nie wiemy także, co będzie potem. Sam autor twierdzi, że jego obrazy traktują przede wszystkim o samotności. Jako syn psychoanalityka już w dzieciństwie bywał świadkiem seansów prowadzonych przez ojca i bardzo chciał pójść w jego ślady, jest więc jak mało kto świadom problemów, jakie ludzie miewają ze swoim życiem. Crewdson przyznaje się także do inspiracji filmem, zwłaszcza twórczością Davida Lyncha. "Filmowość" jego fotografii jest widoczna na pierwszy rzut oka, a przy poszczególnych realizacjach pracowała ekipa licząca od kilkudziesięciu do nawet 150 osób.


Gregory Crewdson pracuje bardzo metodycznie - najpierw szuka miejsc, potem odwiedza je wielokrotnie aby sprawdzić światło w różnych porach dnia oraz wybrać najkorzystniejsze położenie kamery. Alternatywnie opracowywany jest plan sceny, która zostanie zbudowana w dużym studio. Następnie kilkuosobowy zespół rozpracowuje szczegóły, autor wykonuje szkic, pozyskuje modeli (większość z nich to lokalni mieszkańcy) i rusza machina produkcyjna. Niemniej ciekawa jest sama realizacja, zaczynająca się od wykonania 40-50 negatywów formatu 8x10 cali, każdy z nich przy nieco innym wyciągu przedniego standardu. Z nich wybierany jest jeden negatyw "bazowy" oraz 4-5 innych, które są skanowane w wysokiej rozdzielczości i następnie w procesie trwającym nierzadko kilka miesięcy, montowane elektronicznie w jedną całość, cechującą się absolutną ostrością od przedplanu aż do nieskończoności. Crewdson nie życzy sobie w swoich pracach żadnych atrybutów tradycyjnie kojarzonych z fotografią, takich jak ziarno czy nieostrość. Chce być postrzegany jako kreator perfekcyjnego obrazu, sam nawet nie staje za kamerą - czyni to asystent, w myśl bardzo szczegółowej koncepcji zdjęcia. Cóż - przyznać trzeba, że jego fotografie (czy nawet anty-fotografie, jak je się czasami określa) robią gigantyczne wrażenie, zarówno ze względu na technologię, jak i na intrygujący sposób podejścia do problemów, które sygnalizują.













środa, 24 sierpnia 2011

Arnold Crane - On the Other Side of the Camera (2)

Na piętrze zatrzymałem się dłużej przy dużym portrecie Ansela Adamsa. Zdjęcie, wykonane na Point Lobos, przywołało wspomnienia mojego, bardzo owocnego, fotografowania w tym miejscu. Jak pamiętam, później odbyłem niezwykle ciekawą rozmowę na temat Adamsa, Westonów, Paula Caponigro oraz Christophera Burketta i oglądałem vintage printy w galerii fotografii w położonym niedaleko miasteczku Carmel. Historia lubi się splatać i zaplatać.

















poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Arnold Crane - On the Other Side of the Camera

Sporo można obecnie zobaczyć w Berlinie. Obok znakomitej retrospektywy André Kertésza i dużej wystawy Gregory'ego Crewdsona (o którym mam nadzieję móc napisać niedługo) zdecydowanie godna obejrzenia jest wystawa Arnolda Crane'a w galerii Camera Work. Autor to bardzo ciekawa postać, znana przede wszystkim z portretów, w tym zwłaszcza tych, na których przedstawiał mistrzów fotografii. Miał szczęście blisko przyjaźnić się z twórcami, dziś należącymi do kanonu i klasyki gatunku. Ożywione relacje, jakie udało się z nimi wytworzyć, umożliwiły mu wykonanie ciekawych, nietuzinkowych ujęć, noszących wyraźnie odczytywalny atrybut wyłączności i prywatności. Oglądając je ma się wrażenie bycia dopuszczonym do kręgu zarezerwowanego dla osób bliskich, wręcz uprzywilejowanych. Same fotografie Crane'a to zatem wielki cymes, natomiast o wyjątkowości tej wystawy stanowi pomysł kuratorski, polegający na uzupełnieniu wszystkich eksponowanych portretów Crane'a o oryginalne dzieła osób fotografowanych, pochodzące ze zbiorów Camera Work AG. Mamy więc unikatową możliwość spojrzenia "od wewnątrz i z zewnątrz" na takie ikoniczne postacie jak: Man Ray, Brassaï, Robert Doisneau, Paul Strand, Imogen Cunningham, Berenice Abbott, André Kertész, Edward Steichen, Ansel Adams, Walker Evans, Arnold Newman, Bill Brandt, Manuel Alvarez-Bravo, Aaron Siskind, Garry Winogrand czy W. Eugene Smith. Zwiedzając wystawę ma się to nieczęste wrażenie całkowitego zatopienia w przestrzeni (czy raczej rzeczywistości), która od dawna nie istnieje i do której w zasadzie nie ma już wstępu. No i, oczywiście, nie bardzo ma się ochotę z niej wracać. Bardzo polecam obejrzenie tej ekspozycji - jest to w mojej opinii jedna z najlepszych wystaw w historii galerii Camera Work.

Relacja fotograficzna wyszła tym razem bardzo obszerna, pozwolę sobie zatem podzielić ją na dwie części, pokazujące kolejno parter i piętro galerii.