niedziela, 30 stycznia 2011

Migawka z Wigier

W nawiązaniu do wczorajszej informacji o Wigrach - przypomniała mi się fotka, którą wykonałem tamże w lipcu 2007 roku. Znaleźli się na niej: Andrzej Różycki, Stanisław J. Woś oraz Andrzej Strumiłło.


sobota, 29 stycznia 2011

"Moje miejsce już tam" w Wigrach

Dom Pracy Twórczej w Wigrach (w likwidacji) pokazuje od dzisiaj ciekawą wystawę Michała Zielińskiego, zeszłorocznego absolwenta Wydziału Komunikacji Medialnej poznańskiego Uniwersytetu Artystycznego. Wystawa ta zdobyła I nagrodę w ostatniej edycji Warszawskiego Biennale Sztuki Mediów. Tekst towarzyszący wystawie, autorstwa Marianny Michałowskiej, można przeczytać na stronach Biennale. Tam też można obejrzeć klipy wideo będące częścią wystawy.


Sam Michał tak pisze o swoich działaniach:

"Realizując swoją pracę wracam na tereny Suwalszczyzny, przemierzam wiele kilometrów w poszukiwaniu ciekawych dla mnie ludzi, którzy żyją w domach takich jak te, które wspominam. Spędzam nieraz długie godziny na rozmowach, pokazuję zdjęcia, muszę zdobyć zaufanie. Następnie, aparatem średnioformatowym naświetlam portret danej osoby w jej otoczeniu. Wracam do domu, wywołuję film i przygotowuję się do głównego etapu mojej pracy. Pakuję niemal całą ciemnię fotograficzną do samochodu i zmierzam w kierunku danego domu. Pokój, który wcześniej wybieram wraz z właścicielem, muszę zupełnie wyciemnić, zaklejam okna, drzwi – na czas mojej pracy jest on zupełnie wyłączony z użytku mieszkańców, którzy często skrupulatnie starają się mi pomóc. Przygotowuję fragment ściany, gruntuję i nakładam na nią warstwę tradycyjnej emulsji światłoczułej. Po 12 godzinach wracam, by za pomocą powiększalnika naświetlić uczulony fragment ściany, po czym w nikłym czerwonym świetle pojawia się przede mną obraz osoby, która fizycznie znajduje się w pokoju obok.

W mojej pracy szukam innego sposobu utrwalenia wizerunku człowieka, innego niż przeniesienie go na kawałek papieru fotograficznego. Podejmuję próbę dosłownego scalenia go z otoczeniem, pozostawienia śladu w tak ważnym dla tych ludzi miejscu.  Klasyczny portret jest dla mnie pretekstem do poznania danej osoby, spędzenia z nią dłuższej chwili na rozmowie, a bywa że na milczeniu."


"Pulsujący negatyw, – „wywoływanie duchów”, jak postrzegano technikę fotografii na początku jej istnienia – teraz to pojęcie stało się dla mnie bardziej bliskie. Po dwóch dniach przygotowań, w końcu, wskutek działania wywoływacza pojawia się przede mną podobizna człowieka.

Kluczowym elementem mojego działania jest ujawnienie domownikom tajemnicy skrywanej w danym pokoju. Powróćmy tutaj do reakcji, jaką wywołało to, co pojawiło się na ścianie pokoju Państwa Karczewskich(...). Zanim otworzyłem drzwi izby, nie zastanawiałem się nad tym, jakie konsekwencje wywoła ten stan rzeczy.

Pan Tadeusz po pierwszym spojrzeniu w stronę obrazu stara się jakby go omijać, przyjmuje na pozór obojętny stosunek do tego, co widzi. Tutaj następuje zderzenie – ja zafascynowany wywołanym obrazem i postać starszego człowieka, który nie do końca potrafi się odnaleźć w tej sytuacji. Dla niego jest to coś bliżej nieokreślonego, nie utożsamia tego ze zdjęciem - przecież fotografia to papier. Scalenie wizerunku ze ścianą, stanowi pewien problem w jego odbiorze. Tego rodzaju przeniesienie może być niezrozumiałe, jak nie dla każdego zrozumiały jest język fotografii. Umiejętność czytania fotografii jest wyuczona i związana z kulturą."


Michał zrealizował coś (nazwijmy to według obowiązujących trendów "projektem"), co w niesamowity sposób dotyka istoty fotografii. Jest to niewątpliwie projekt związany z fotografią dokumentalną, ale jednocześnie stanowi on głęboką refleksję, nie tylko nad samym medium, ale również nad sposobem oddziaływania fotografii, jej percepcją, a także nad funkcją obrazu fotograficznego w ludzkim życiu. Michał jest człowiekiem zbyt młodym aby pamiętać działania suwalskiej "PAcamery" w czasach gdy prowadził ją Stanisław J. Woś, ale widocznie jest na północnym wschodzie Polski (autor urodził się w Gołdapi i mieszkał w Suwałkach) coś w powietrzu, co sprzyja rozwojowi fotografii o dużym ładunku duchowości, mistycyzmu i metafizyki - oprócz przywołanego już Wosia wywodzą się stamtąd tacy twórcy jak Tomasz Michałowski, Radosław Krupiński czy Grzegorz Jarmocewicz. Tym bardziej więc szkoda tak niezwykłego miejsca, jakim przez wiele lat był Dom Pracy Twórczej w Wigrach, położony z dala od wielkich ośrodków, ale mimo tego (a może właśnie dzięki temu) odwiedzany w ciągu minionych lat przez najznamienitsze osobowości polskiej fotografii (i nie tylko zresztą tej sztuki). Wiele wskazuje, że wystawa Michała będzie ostatnia w tym miejscu - rozliczenia historyczno-polityczne najprawdopodobniej położą definitywny kres istnieniu tej unikatowej placówki.

piątek, 28 stycznia 2011

Szarość plus białość

Najwyższy czas kończyć z dominacją wszechotaczającej szarości. Trzeba dać szansę innym barwom tudzież odcieniom :-)

Poniższy "otworek" został wykonany w kwietniu 2010 w Michałowicach, podczas warsztatów kalitypii prowadzonych przez Tomka Mielecha. Czas naświetlania wynosił około godziny, więc ze spokojem można się było udać na obiad, wrócić i zakończyć ekspozycję. Białe misie, na szczęście, wykazały wielką cierpliwość.


czwartek, 27 stycznia 2011

Jeszcze raz z szarością w tle

Ku mojemu sporemu zaskoczeniu reakcja na poprzedni post była, jak na warunki Tobisologii, bardzo ożywiona. Pytano, czy mam coś jeszcze z tej, hmm, "sesji". Ano, coś się jeszcze uchowało...

Niech Szarość będzie z Wami :-)


środa, 26 stycznia 2011

A propos wszechotaczającej szarości...

...natknąłem się dzisiaj na otworkowy negatyw zrobiony w maju zeszłego roku z pracowni - coś tam testowałem. Dzisiaj wydał mi się, właśnie z powodu swojej szarości, na czasie.


wtorek, 25 stycznia 2011

Hu hu haaa, nasza zima szaraaa

Zima w mieście to zjawisko nieczęsto dostarczające wybitnych podniet estetycznych. Wychodząc teraz z domu trudno ucieszyć oko. Po kilkutygodniowym okresie mrozów i późniejszym ociepleniu śnieg prawie całkowicie stopniał, odsłaniając mało przeważnie apetyczne widoki. Kolory są w defensywie wobec wszechotaczającej szarości. W ich poszukiwaniu trochę pomaga ustawienie w aparacie profilu "Vivid"...






niedziela, 23 stycznia 2011

Fotografia a promienie X - ciąg dalszy

Wątek o fotografii wykorzystującej promieniowanie rentgenowskie bardzo się przez minione kilka dni rozwinął, zatem dopisuję mały ciąg dalszy. Po pierwsze Asia wrzuciła kolejny filmik:



Po drugie dowiedziałem się, że w Opolu powstaje spora ciekawostka - otóż Politechnika Opolska zamierza, w ramach obchodów 45-lecia istnienia, otworzyć w listopadzie 2011 roku muzeum lamp rentgenowskich, które nie dość że będzie placówką unikatową ze względu na zbiór urządzeń, to jeszcze zawierać będzie dział fotograficzny. Jeśli wszystko przebiegnie według planu, z całą pewnością będę chciał się wybrać na otwarcie i przypomnę o tym wydarzeniu na niniejszych łamach.

© Nick Veasey

Po trzecie zachęcam do obejrzenia wystąpienia na sesji TED Nicka Veaseya, jednego z największych guru fotografii rentgenowskiej. Nick opowiada między innymi o kulisach wykonania swoich najbardziej spektakularnych zdjęć.


Rzecz jest ciekawa, gdyż wykonywanie rentgenogramów, mimo iż pozwala na stworzenie oryginalnych, niebanalnych zobrazowań, wiąże się z szeregiem poważnych ograniczeń. Na przykład przywołane w filmie zdjęcie autobusu zostało wykonane w kawałkach przy pomocy wielkiego aparatu rentgenowskiego, stosowanego na lotniskach i przejściach granicznych do wykrywania kontrabandy. Ponieważ nie można było narazić żyjącego człowieka na taką dawkę promieniowania, Nick wielokrotnie wykorzystał ciało niedawno zmarłej osoby (oczywiście, uzyskawszy przedtem stosowną zgodę).

© Nick Veasey

środa, 19 stycznia 2011

"Ostatnia rolka Kodachrome"

Miałem zamiar dzisiaj napisać o początkach Kodachrome, które były ciekawe, a nawet chwilami pasjonujące. Uświadomiłem sobie to zwiedzając wystawę László Moholy-Nagy'ego w Martin-Gropius-Bau, której częścią była projekcja około osiemdziesięciu jego kolorowych slajdów (tyle mieści się do standardowego magazynka rzutnika Kodak Carousel). Zdjęcia te były interesujące i frapująco świeże - zarówno te z nich o bardziej tradycyjnym charakterze, jak i te, które można określić jako awangardowe. Moholy-Nagy zaczął eksperymenty z barwą w fotografii na początku lat trzydziestych, ale dopiero po roku 1936 jego praca w tym obszarze nabrała tempa - właśnie dzięki pojawieniu się bardzo dobrego filmu odwracalnego o nazwie Kodachrome. Niestety nie udało mi się do tej chwili znaleźć akceptowalnych wersji elektronicznych tego materiału; gdy tylko je zdobędę, na pewno podzielę się na tych łamach.

László Moholy-Nagy

Tymczasem British Journal of Photography zamieścił świeżo wywiad z autorem wielu ikonicznych zdjęć, Stevem McCurry, którego najsłynniejsze prace także powstały na tym materiale. Ostatnie zdjęcie na ostatniej wyprodukowanej rolce Kodachrome 64 Steve wykonał - jakżeż symbolicznie - na cmentarzu. Wywiad bardzo polecam do przeczytania.

The last of the Kodachromes. Image © Steve McCurry/Magnum Photos
Początkom Kodachrome poświęcę kolejny odcinek Tobisologii.
Na razie odłożone ad acta.

wtorek, 18 stycznia 2011

Fotografia bez światła

Klip pod tytułem "x-ray photography" został złożony ze zdjęć rentgenowskich różnych przedmiotów. Jego autorką jest Joanna Stoga.

Filmik na pewno daje impuls do zastanowienia się nad fizycznością świata, który nas otacza i prezentuje ciekawą, niespodziewaną, wręcz odrealnioną estetykę. Myślę, że realizacji wyszłoby na dobre zastosowanie przenikań między zdjęciami - co najmniej niektóre pary zdjęć wydają się obiecujące dla powstającego podczas przenikania "trzeciego obrazu".

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Do zobaczenia w Poznaniu

Latoś obrodziły wystawy fotograficzne w Grodzie Przemysława. Z tych, które miałem sposobność obejrzeć, polecam dwie: w galerii 2piR pokazywany jest cykl "Estetyka destrukcji" Pawła Młodkowskiego, o którym pisałem wcześniej. Rzadko kiedy wernisaż wystawy fotografii jest godzien osobnej wzmianki, lecz w tym przypadku było to wydarzenie bardzo pozytywne, z dobrą atmosferą i frekwencją nieczęsto widywaną na otwarciu ekspozycji w tym miejscu (na moich zdjęciach widać niewielki fragment publiczności).




Druga niewątpliwie godna odwiedzenia wystawa to "Fotografie" Krystyny Łyczywek w WBPiCAK przy ul. Prusa. Pani Krystyna, niewątpliwie Pierwsza Dama polskiej klasycznej diaporamy, to osoba która bardzo wiele uczyniła dla tego gatunku twórczości fotograficznej. Napisała liczne teksty, zarówno krytyczne, jak i poradnikowe na temat diaporamy oraz serii udźwiękowionych (nazywając je także z francuska "sonoryzowanymi" - bardzo mi się to określenie podobało). Zawsze była (i nadal pozostaje) osobą bardzo aktywną, zaangażowaną w różne projekty fotograficzne i wydawnicze, organizującą wokół fotografii spotkania i sympozja. Jej także zawdzięczamy dobre tłumaczenia wielu tekstów z języka francuskiego.

W Poznaniu pani Krystyna pokazuje zdjęcia archiwalne, z lat 60., 70. i 80. XX wieku, a także fragment swojego autobiograficznego cyklu "Album rodzinny". Całość składa się na bardzo smaczną wystawę. Nie mogła ze względów zdrowotnych przybyć na bardzo kameralny wernisaż, ale była obecna poprzez telefon komórkowy. Signum temporis?








sobota, 15 stycznia 2011

David Drebin - The Morning After

Dzisiaj kończy się w berlińskiej galerii Camera Work ekspozycja prac Kanadyjczyka Davida Drebina - fotografa, który zrealizował wiele prestiżowych projektów dla takich klientów jak American Express, Davidoff, Mercedes, MTV, Nike czy Sony. Jego zdjęcia publikowane były  między innymi w Elle, GQ, Marie Claire, New York Times, Rolling Stone, Travel and Leisure i Vanity Fair. Prace Drebina to duże inscenizacje oraz pejzaże, głównie wielkich miast (San Francisco, Hongkongu, Paryża) o zmierzchu.

Mimo iż "The Morning After" to nie do końca mój ulubiony rodzaj fotografii, na wysoką ocenę zasługuje w tym przypadku element narracyjny: Drebinowi udało się w wielu przypadkach zbudować obraz, który uzupełniony stosownym tytułem (Lost Dream, The Day After, Movie Star) skutecznie uruchamia wyobraźnię widza i wręcz prowokuje do własnego dopowiedzenia historii, która wynika z oglądanego obrazu. Wiele ze zdjęć aranżowanych ma wyraźny filmowy charakter. Ma się wręcz wrażenie przebywania na planie i uczestniczenia w kręceniu danej sceny.

Nie zauważyłem na wystawie pracy, która byłaby sprzedana, natomiast pojawiły się przy kilkunastu zdjęciach zielone kropki, o dziwo także przy pracach, które cechowały się widocznymi niedoskonałościami technicznymi (na przykład powiększone do dużych rozmiarów pejzaże, cierpiące na wiele przypadłości charakterystycznych dla powiększeń ze starszych cyfrówek - "rozedrgane" piksele czy ewidentnie przepalone światła, wyraźnie zauważalne z normalnej odległości oglądania). Widocznie kolekcjonerom takie mankamenty nie przeszkadzają.














środa, 12 stycznia 2011

Pogoda a człowiek

Minione dni trudno było zaliczyć do sympatycznych pod względem pogody - szarość, odwilż, siąpiący deszcz, huśtawka między nocnym mrozem i jego dziennym brakiem (nie jestem nawet pewien, czy taka sekwencja nie jest przypadkiem bardziej depresyjna niż osławiona noc polarna). Gdy się więc znienacka odsłania niebieskie niebo z wszystkimi niezbędnymi atrybutami, natychmiast trybiki w ludzkiej maszynie zaczynają się kręcić szybciej...


PS: tydzień milczenia Tobisologii nie wynika z jej depresji, tylko z nadmiaru tzw. innych zajęć ;-)

wtorek, 4 stycznia 2011

Zaćmienie a względność ocen

Zastanawiałem się wczoraj, czy zabrać do pracowni jakiś poważniejszy sprzęt - w końcu dzisiejsze zaćmienie to okazja, jakie trafiają się rzadko. Zdecydowałem się na wariant "lekki", bo prognozy były niezbyt optymistyczne. Całkiem słusznie, jak się okazało - w chwili maksymalnego zasłonięcia tarczy słońca najciekawsze zdjęcie, jakie dało się zrobić, prezentuję poniżej:


Szarość wielka, i tak cały czas od rana. Po godzinie coś się jednak zaczęło dziać na niebie:


Cóż - w tym momencie trzeba było opuścić przytulne ciepełko i wyjść na taras. Powoli coś się zaczęło wynurzać zza chmur ...


... a nawet nabierać konkretnych kształtów.


Dobra, zatem wyciągamy lufę ...


... i to jest najlepsze ujęcie naszej najbliższej gwiazdy w tym niezwykłym momencie - za kilka minut niebo znów się zasnuło na amen. Oczywiście - kiepskie jakościowo, bez kontrastu, niezbyt ostre, pokazuje końcową fazę zjawiska. Wyglądało jednak, że będzie gorzej, więc nawet taki krótki przebłysk cieszy. Pokazuje, że nawet gdy nie osiągnie się celu stuprocentowo, można mieć z jego realizacji jakąś niewielką satysfakcję :-)

sobota, 1 stycznia 2011

Noworocznie, a w zasadzie posylwestrowo

Niespiesznie peregrynując w leniwej rzeczywistości nowego roku często napotyka się obrazki jak poniżej. Te poniższe należą do najbardziej eleganckich w swoim gatunku, bywa dużo gorzej. Every picture tells a story...