wtorek, 30 listopada 2010

Rio Świebodzineiro

Udało się (początek historii tutaj) - dzisiaj dostałem od Rafała Swosińskiego kilka z jego zdjęć Największego Chrystusa Świata in statu nascendi. Nie chcę zabić tych fotografii swoim komentarzem, więc przytoczę tylko dwie anegdoty: w chwili gdy Rafał był w siódmym niebie ze względu na mgłę i możliwości, które mu dawała, będąca na miejscu ekipa słowackiej telewizji lamentowała, że nic im nie wychodzi, bo mgła zasłania. Cóż - poczekali do późnego popołudnia i skręcili materiał jak chcieli.

Innym razem kierownik budowlańców najpierw nie mógł pojąć, jak można 3 zdjęcia robić przez 5 godzin i w końcu stwierdził coś w stylu "Pan to jednak ma profesjonalny sprzęt" - na widok rafałowego Toyo. W obliczu masowego wysypu ludzi oraz cyfrowych małpek tudzież foto-komórek w okolicy musiał się on się prezentować niezwykle ;-)










niedziela, 28 listopada 2010

Do zobaczenia w Berlinie (5) - Simon Roberts

Niewielka Robert Morat Galerie, położona w dzielnicy Mitte w sąsiedztwie wielu innych prywatnych galerii fotografii, prezentuje wystawę zdjęć Simona Robertsa zatytułowaną "We English" (My Anglicy), którą bez wątpienia można zaliczyć do najbardziej interesujących projektów fotograficznych zrealizowanych w ostatnich latach w Wielkiej Brytanii. Autor przemierzał swój kraj w samochodzie kempingowym przez ponad rok (od sierpnia 2007 do września 2008). Pracował aparatem 4x5 cali, pokazując brytyjski krajobraz przez pryzmat ludzi, którzy niejako biorą go w posiadanie. Zdecydował się na wykorzystanie w tym celu zachowań Anglików w ich czasie wolnym, wychodząc z założenia, że właśnie wtedy demonstrują oni swoje przywiązanie do tej mniej lub bardziej "swojej" ziemi. Simon znalazł swoiste piękno, wręcz harmonię, doprawioną typowo brytyjskim humorem, w całkiem zwyczajnych miejscach i sytuacjach. Rezultat jego działań to seria znakomitych fotografii, które można oglądać w Berlinie do 4 grudnia.















Simon mówi o projekcie oraz źródłach swojej inspiracji w poniższych filmikach:




czwartek, 25 listopada 2010

Bill Doyle - R.I.P.

Dzisiaj pojawiła się informacja o śmierci Billa Doyle'a - Irlandczyka, często przyrównywanego (trochę na siłę) do Henri Cartier-Bressona. Pierwszą wystawę w Polsce miał on dopiero w zeszłym roku podczas bielskiego Foto-Art-Festivalu i tam udało mi się dłuższą chwilę z nim porozmawiać. Zaimponował mi znakomitą (mimo swoich wtedy 84 lat) pamięcią, obejmującą wiele ciekawych i mało znanych epizodów, a także - co chyba najbardziej mnie ujęło - humorem i dużym dystansem do siebie samego oraz swoich osiągnięć. Myślę, że trzeba mieć sporo klasy aby tak się do własnego "ja" odnosić...







środa, 24 listopada 2010

Deutscher Fotobuchpreis 2011

Ogłoszono listę zwycięzców prestiżowej niemieckiej nagrody przyznawanej wydawnictwom z obszaru fotografii. Pełną listę złotych i srebrnych medalistów wraz z uzasadnieniem jury znaleźć można tutaj, mnie natomiast szczególnie cieszą dwie nagrody w kategorii albumów:


Nadav Kander - "Yangtze, The Long River"
Album będący wynikiem podróży wzdłuż rzeki liczącej 6,5 tysiąca kilometrów długości, będącej między innymi największym trucicielem Oceanu Spokojnego. Rzeka jest tutaj wykorzystana jako metafora dla pokazania rzeczy, które my-ludzie wyprawiamy z planetą, na której żyjemy. Kander fotografował tam w latach 2006-7, a książka poprzedzona jest bardzo ciekawym wstępem autorstwa Jean-Paula Tchanga (nawiasem mówiąc, syna Polki i Chińczyka), a także tekstem Kofi'ego Annana.





Bruce Davidson - "Outside Inside"
Iście monumentalna pozycja wydawnicza - prawdziwa "cegła", ważąca około 10 kilogramów, składająca się z trzech książek, łącznie ponad 970 stron i obejmująca 55 lat bogatego dorobku fotografa. Pozycji tej z całą pewnością poświęcę osobne omówienie.





wtorek, 23 listopada 2010

Do zobaczenia w Berlinie (4) - Fred Herzog

C/O Berlin pokazuje do 9 stycznia 2011 roku wystawę Freda Herzoga, zatytułowaną po prostu "Photographs". Autor, urodzony w roku 1930 w Niemczech, w wieku 22 lat postanowił przenieść się do Kanady, zaciągnął się nawet na statek aby cel ten zrealizować. W roku 1953 osiedlił się w Vancouver i natychmiast zaczął tam fotografować kodakowską Retiną 1, którą zabrał jeszcze ze starej ojczyzny. Od roku 1957 pracował jako zawodowy fotograf.

Fred Herzog był pionierem koloru w fotografii dokumentalnej, równolegle z Saulem Leiterem w USA, na długo przed erą New Color Photography, symbolizowaną przez takich twórców jak William Eggleston, Stephen Shore czy Joel Meyerowitz (nawiasem mówiąc, na rynku pojawiła się niedawno niewielka partia znakomitej pozycji Leitera, zatytułowanej "Early Color", wydanej przez wydawnictwo Steidl - jeśli ktoś gustuje w takich klimatach, bardzo zachęcam do poszukania w dobrych księgarniach). Herzog od początku stosował w swoich peregrynacjach niskoczułe materiały Kodachrome-1, cechujące się już w latach pięćdziesiątych bardzo dobrą ostrością i szerokim spektrum odwzorowywanych barw. Wybór tego materiału był potrójnie odważny - po pierwsze do tej pory nie fotografowano z ręki na materiałach o czułości 10 ASA (!), po drugie - taka decyzja w zasadzie wyłączała fotografa z obiegu wystawowego, jako że sensowne procesy pozytywowe pojawiły się dużo później - w latach siedemdziesiątych. Autorzy pracujący na slajdach byli więc ograniczeni do projekcji w niewielkich, zaciemnionych salach. Inna rzecz, że takiego kontaktu z obrazem nie zapewnia żadna inna forma prezentacji - widzowie przychodzili na takie pokazy z premedytacją i poświęcali im całą swoją uwagę. Alternatywą była jedynie poligrafia - druk albo w prasie albo w wydawnictwach książkowych. Po trzecie fotografia kolorowa nie była postrzegana jako artystycznie równoważna czarno-białej - stan ten miał się nieprędko zmienić.

Herzog pracował najchętniej w swoim najbliższym otoczeniu, a dzięki dużej intuicji udawało mu się sfotografować wiele miejsc i obiektów, które wkrótce później przestały istnieć. Kolorem posługiwał się bardzo świadomie - albo minimalistycznie albo w sposób pozwalający znakomicie zapanować nad barwnym chaosem. Pokazywał budynki, miejsca, sceny uliczne, miał nosa do kontekstów i sytuacji. Na berlińskiej wystawie zobaczyć można głównie fotografie z przełomu lat 50. i 60. XX wieku. Pod każdym względem, tak technologicznie jak i estetycznie, obrazy te są nadal świeże i ogląda się je z wielką przyjemnością. Wystawie towarzyszy bardzo starannie opracowany i wydrukowany katalog.








sobota, 20 listopada 2010

Na marginesie problemu klucza

Martwa natura wykonana w pomieszczeniu kierownika budowy sporego kompleksu. Oczywiście - liczba kluczy robi wrażenie - ale godna podziwu jest przede wszystkim sprawność, z jaką osoba opiekująca się nimi wydaje klucze zainteresowanym. W dwóch-trzech ruchach żądany klucz jest odnaleziony. Mnie wydało się to zrazu abstrakcją, ale czyż nie ilustruje to znanej i w sumie banalnej prawdy o ćwiczeniu i mistrzu? Gdy koncentrujemy się bardzo na czymś, co jest ważne lub wręcz niezbędne w danym przedsięwzięciu, jesteśmy w stanie dojść do takiej wprawy, o jaką sami siebie początkowo nie podejrzewaliśmy. Odnosi się to, rzecz jasna, także do fotografii.


czwartek, 18 listopada 2010

Do zobaczenia w Berlinie (3) - Peter Lindbergh

C/O Berlin prezentuje obecnie dwie znaczące wystawy, w ramach programu Europejskiego Miesiąca Fotografii. Większa z nich to przekrojowa wystawa Petera Lindbergha, zatytułowana "On street". Tytuł nawiązuje do stylu, którym Lindbergh chętnie się posługuje - stylu odwołującego się do fotografii ulicznej - a prezentacja, obejmująca łącznie ponad 120 fotografii, składa się z trzech części: berlińskiej, "On street / Looking at" oraz wyboru kuratora Klausa Honnefa. Pierwsza zawiera zdjęcia z Berlina (który Lindbergh fotografował od 20 lat), publikowane w Vogue w roku 2009. Druga, prezentowana w dużej przestrzeni byłej sali gimnastycznej, to zbiór bardzo dużych prac, w formacie zbliżonym do 1,5x2,5 metra, zainscenizowanych w estetyce zdjęcia migawkowego (choć ujęcia oczywiście zostały uprzednio drobiazgowo zaplanowane). Trzecia część to przede wszystkim różne ikoniczne zdjęcia Lindbergha, z takimi znakomitościami jak Sharon Stone, Madonna, Linda Evangelista, Tatjana Patitz, Naomi Campbell, Jeanne Moreau, Penélope Cruz, Catherine Deneuve czy  Uma Thurman. Oprócz zdjęć obejrzeć można filmy autorstwa Lindbergha oraz płachty, stykówki i próbne odbitki z naniesionymi uwagami artysty. Wystawie towarzyszy udany katalog, wydany przez renomowane wydawnictwo Schirmer/Mosel. Warto nadmienić, że wszystkie prace wykonano jako wydruk atramentowy na papierze barytowanym, a w znakomitej większości są to fotografie czarno-białe.