sobota, 26 lutego 2011

Ile symbolu w fotografii reportażowej?

W lutym ogłoszone zostały wyniki znaczących konkursów fotograficznych. Na szczególną uwagę zasługują nagrody o jakże fotograficznej nazwie - Infinity Awards - przyznawane przez International Center of Photography. Cieszy niewątpliwie zasłużona nagroda dla Eliotta Erwitta w kategorii Lifetime Achievement. Dostrzeżony został ciekawy album Aleca Sotha "From Here To There: Alec Soth's America" (spróbuję się przymierzyć do krótkiej recenzji w niedługim czasie). Mnie szczególnie zainteresowała nagroda dla Adreesa Latifa w kategorii Photojournalism, za zestaw pokazujący zeszłoroczną powódź w Pakistanie. Adrees, laureat nagrody Pulitzera w roku 2008, posiadający podwójne obywatelstwo - pakistańskie i amerykańskie - jest głównym fotografem Reutersa w Pakistanie. Cykl, który przyniósł mu Infinity Award, powstawał w bardzo trudnych warunkach, ale na pewno wysiłek nie poszedł na marne - zdjęcia były szeroko publikowane na świecie (więcej materiału jest do obejrzenia tutaj). Zwłaszcza ta jedna fotografia, którą zamieszczam poniżej, przyciąga uwagę. Jest dynamiczna, dramatyczna, pełna symboliki. Właśnie symbolizm pokazanej sytuacji niejako chroni zdjęcie przed zbytnią łatwością odbioru, ale z drugiej strony jest go tyle, że więcej być nie powinno. Przypomniałem sobie pokaz w wąskim gronie prawie gotowej sekwencji do diaporamy "Czas trwania, czas przemijania", kilkanaście lat temu. Złożyłem, jak mi się wydawało, mocne kadry, dołożyłem muzykę Petera Gabriela z albumu "Passion", przenikało się znakomicie. W zasadzie byłem pewien efektu. Po projekcji jedna z obecnych osób, na koniec dyskusji, powiedziała krótko: "zbyt dużo symboli". Miała rację. Z symbolem w fotografii trzeba uważać...


czwartek, 24 lutego 2011

Josef Hoflehner w bońskiej Rheingalerie

Tobisologia melduje się po krótkiej przerwie wyjazdowej. Tematów nazbierało się sporo, zatem choć nie mogę zapewnić, że posty będą się ukazywały każdego kolejnego dnia, zapraszam.

Od soboty pokazywana będzie w Bonn przekrojowa wystawa Austriaka Josefa Hoflehnera. Jest on przykładem fotografa, którego kariera znacząco przyspieszyła po nawiązaniu współpracy z dobrymi galeriami - w ciągu minionych kilku lat, z postaci znanej relatywnie niewielu fanom, stał się gwiazdą. Josef był przez rodziców wychowywany na następcę dla rodzinnego biznesu hotelowego, jednak ku ich niezadowoleniu wybrał fotografię i podróże jako sposób zarabiania na życie.

Pierwsze serie, które wykatapultowały go na fotograficzne wyżyny, składały się z obrazów kompozycyjnie bardzo minimalistycznych, oszczędnych w formie, wykonanych na Antarktydzie, w Chinach oraz Japonii. Później doszły cykle z Islandii oraz Jemenu. Obecnie Josef podróżuje bardzo intensywnie, takoż fotografuje, i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jego prace odrobinę uległy inflacji, nie są już tak "skoncentrowane" jak dawniej. Niemniej jednak warto zainteresować się jego albumami, znakomicie wydawanymi w limitowanym nakładzie przez wydawnictwo Most Press (wyprzedają się dość szybko, więc warto zachować czujność). Do moich ulubionych należą "Unleashed", "Iceland", "Unleashed Two", "China" oraz "Nine 9".

















niedziela, 13 lutego 2011

Elvis wciąż żywy

Te zdjęcia w zasadzie nie wymagają komentarza.
Artysta (nawiasem mówiąc - pełne profi, tak od strony wokalnej / podkładu, jak i w kwestii ruchu na scenie) po występie opowiedział co nieco. Ponoć daje się z tej działalności żyć. I czyż nie jest to optymistyczna wiadomość? ;-)






PS: Januszu, dziękuję za zaproszenie :-)

wtorek, 8 lutego 2011

Smuga światła

Niedawno pisałem o tym, jak zazębia się chęć do działania z tym, co widać za oknem. Dzisiaj także trybiki kręciły się szybciej, co bardzo pozytywnie oddziałało na druk zdjęć na zbliżającą się wystawę. Pani w myjni umyła dziś samochód w czasie o 5 minut krótszym niż zwykle (a był tak samo brudny jak zawsze). Przy tym cały czas uśmiechała się, podczas gdy zwykle ma skłonności do zrzędzenia.

Co prawda niby pamiętamy, że latem słońca bywa zbyt dużo, ale dziś, z perspektywy niedawnej wszechotaczającej szarości, jakby trudno w to uwierzyć... ;-)


poniedziałek, 7 lutego 2011

Prośba od Magdy Hueckel (oraz od Tobisologii)

Magda, świeżo upieczona mama, została przez los postawiona przed wielkim wyzwaniem: jej synek urodził się z nieuleczalną chorobą, która według współczesnej wiedzy jest związana z dożywotnią koniecznością wspomagania oddechu i wymaga wielkiego poświęcenia ze strony najbliższego otoczenia. Choroba ta jest tak rzadka, że nie ma w Polsce specjalistów mających doświadczenie w jej leczeniu. Dzięki pomocy dobrych ludzi udało się zlokalizować rodziców dwojga innych dzieci w Polsce dotkniętych tą chorobą. Opisywany jest przypadek brytyjskiego jedenastolatka, który dzięki prowadzonej terapii za dnia funkcjonuje zupełnie normalnie, jedynie w nocy pomaga mu w oddychaniu respirator. Mam wielką nadzieję, że Leoś także będzie w stanie całkiem normalnie żyć, ale aby tak się stało konieczne jest przedsięwzięcie wielu kroków, niełatwych i w części bardzo kosztownych. Pomóżmy Magdzie i Tomkowi...


Wiadomość od Magdy:

Leo Hueckel-Śliwiński, urodził się 16 grudnia 2010 roku z rzadką, uwarunkowaną genetycznie chorobą, zwaną potocznie Klątwą Ondyny (CCHS). Choroba ta między innymi charakteryzuje się ustawaniem czynności oddechowych podczas snu. Leo, gdy tylko zasypia, musi być podłączany przez rurkę tracheotomiczną do respiratora, co wymaga bezustannego nadzoru oraz opieki zarówno w dzień jak i w nocy.

Zaledwie kilka ośrodków medycznych na świecie zajmuje się tą chorobą, zatem dostęp do leczenia wiąże się z ogromnymi kosztami. Stała rehabilitacja i pielęgnacja wymagają również znacznych nakładów finansowych.

Zwracamy się zatem z uprzejmą prośbą o wsparcie Leo, poprzez przekazanie 1% podatku lub dokonania wpłaty w formie darowizny na poniższe konto fundacji.

Prosimy również o przekazanie tej informacji do jak największej liczby osób.

Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym "Słoneczko"

Dane do przekazania 1% podatku:
Numer KRS: 0000186434
Cel szczegółowy: "Leo Hueckel-Śliwiński 36/H"
Numer konta na darowizny:
89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
Z dopiskiem:
„Darowizna na rzecz Leo Hueckel-Śliwińskiego 36/H”

niedziela, 6 lutego 2011

Klasyczne techniki fotograficzne - nowy blog

Tomek Mielech uruchomił blog poświęcony - jak sam tytuł wskazuje - klasycznym technikom fotograficznym. Już na starcie jest tam trochę ciekawych informacji. Zachęcam do odwiedzenia.


sobota, 5 lutego 2011

Jacek Kulm - wystawa i album

W Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu odbył się dzisiaj finisaż (który w rzeczywistości nim nie był, ze względu na przedłużenie ekspozycji do końca lutego) wystawy Jacka Kulma "Aktorzy sceny polskiej".





Jacek Kulm od początku swojego fotografowania (zaczął od lustrzanki dwuobiektywowej Flexaret) jest wierny formatowi kwadratowemu. Jego "teatralny" dorobek składa się z kilku kategorii, które można z grubsza pogrupować w zdjęcia portretowe, "dokumentalno-reporterskie" oraz montaże i złożenia. Od wczesnych lat 70. ubiegłego wieku współpracował z takimi zespołami jak Teatr Nowy, Polski, Muzyczny w Poznaniu, Teatr Wielki w Warszawie, Polski Teatr Tańca Conrada Drzewieckiego, Pantomima H. Tomaszewskiego, Pantomima Głuchych, a także z Estradą Poznańska, Kabaretem Tey i wieloma innymi scenami. Wystawa składa się z materiału w większości znanego z wcześniejszych prezentacji. Mimo iż eksponaty zostały wykonane z wielką starannością, muszę skrytykować sposób powieszenia - podobno zamierzony chaos w mojej opinii mocno utrudnia odbiór fotografii. Zdecydowanie lepiej by było gdyby zdjęcia zostały pogrupowane w (narzucające się zresztą) cykle.


Najciekawszym punktem spotkania autorskiego Jacka była prezentacja jego prac dokonana za pomocą klasycznego rzutnika slajdów. Projekcja przezroczy, wykonanych oczywiście w formacie 6x6 cm, znakomicie uzupełniła wystawę i odkryła bodaj najbardziej interesującą i jednocześnie najmniej znaną część dorobku autora - tę "dokumentalną". Jacek opowiedział sporo smakowitych historyjek z ponad czterdziestu lat swojego fotografowania w teatrach. Mówił o kulisach współpracy z niektórymi zespołami - w przypadku Polskiego Teatru Tańca skłonność do współpracy była na przykład posunięta tak daleko, że był zapraszany na specjalne próby, podczas których mógł ingerować w scenografię i oświetlenie, a tancerze byli gotowi modyfikować swój układ choreograficzny pod potrzeby fotografa - proszę państwa fotografujących, to se ne vrati! Trochę czasu autor poświęcił także refleksji nad tradycyjnymi, ciemniowymi technikami pracy nad powiększeniami (wszystkie jego montaże powstały metodą sandwicza albo wielokrotnego naświetlania) oraz panującym dawniej zwyczajom w zakresie zlecania fotografom prac przez wydawnictwa.


Ostatnim akordem spotkania była prezentacja świeżo wydrukowanego albumu zatytułowanego "Polski Teatr Tańca - Balet Conrada Drzewieckiego". Wydawnictwo zawiera wyłącznie czarno-białe fotografie, w znakomitej większości bardzo ciekawe, które mimo upływu dziesiątek lat nie straciły nic ze swojej świeżości. Co więcej, w sposób niezwykle przekonujący pokazują one dynamikę i dramaturgię ruchu scenicznego. Unaoczniają całkowite zaangażowanie tancerzy, akcentują plastykę gestu. Jacku, jeśli przyjmiesz ode mnie radę - ten fragment Twojego dorobku jest do bólu prawdziwy i posiada wielką siłę oddziaływania. Warto włożyć trochę wysiłku w godne jego wyeksponowanie.


piątek, 4 lutego 2011

...i na koniec w kolorze

Pojawiła się prośba o zamieszczenie jeszcze choć jednej barwnej fotki - zatem, mimo iż pogoda była "sinoniebieska" z dodatkiem padającego chwilami drobnego śniegu, niniejszym absolutnie ostatni odcinek bydgoskiego minicyklu... ;-)




czwartek, 3 lutego 2011

Mały ciąg dalszy

Zdjęcie z wnętrza. Dla samego tego widoku warto było wybrać się do Bydgoszczy. Kiedyś musiała to być imponująca konstrukcja...


środa, 2 lutego 2011

Past excellence, czyli jeszcze o elegancji starych budynków (kolejowych)

Odkąd pierwszy raz fotografowałem okrągłą lokomotywownię dowiedziałem się kilku interesujących faktów. Takich obiektów powstało w drugiej połowie XIX wieku ponad 30, głównie na obszarze Prus. Budowano je przede wszystkim po to aby móc pracować z taborem zimą, zwłaszcza podczas ujemnych temperatur. Obrotnica znajdowała się w nich w środku budynku. Do dzisiejszych czasów przetrwały 4 takie obiekty, na terenie Niemiec i Polski, wszystkie niestety w stanie bliskim ruiny. Najgorzej prezentuje się lokomotywownia w Bydgoszczy, skąd pochodzą poniższe zdjęcia. Gdy schodziłem z terenu po fotografowaniu, jeden z kolejarzy zaczepił mnie na krótką pogawędkę. Stwierdził między innymi, że PKP nie ma pieniędzy na utrzymywanie takich obiektów, a remont byłby niewyobrażalnie drogi (w sumie sam dach, będący najbardziej zniszczonym elementem budynku, pomijając koszty, wymagałby znalezienia cieśli, którzy umieliby wykonać tak nietypowe zadanie). W związku z tym "okrąglak" oraz przyległości mają zostać wyburzone.

Mimo solidnego zmarznięcia zagotowałem się...