Bardzo wielu z moich znajomych zmaga się z poważnym dylematem - czy zdecydować się na wersję „zwykłą”, czy raczej tę z literką „E”. Sprawa jest poważna, ponieważ jej stawką jest kondycja psychiczna całkiem sporej rzeszy ludzi… ;-)
Nikon już wielokrotnie dał się poznać jako firma, która preferuje rewolucyjny sposób odnawiania palety swoich produktów. Działo się tak już w czasach tradycyjnych lustrzanek, jeszcze silniej widać to w erze cyfrowej. Po kilkuletnim okresie nienadążania za konkurencją firma przedstawiła w roku 2007 lustrzankę D3 i nieco później D700 (z tym samym sensorem), bardzo wysoko ustawiając poprzeczkę. W gruncie rzeczy D700 nadal jest znakomitym narzędziem i pojawienie się następcy niewiele w tym stanie zmienia. Sensor tego aparatu, mimo nominalnie niezbyt wyśrubowanej rozdzielczości, ma spory „zapas mocy”, zarówno w kontekście ewentualnych dużych powiększeń jak i pracy na wysokim ISO. Zdarzało mi się obrabiać i drukować materiał z D700 oraz 5DMkII, przy czym obraz z D700 skalował się lepiej, mimo iż 5DMkII ma przecież o 75% więcej pikseli. Między innymi tę właściwość uważam za istotną w kontekście użytego pojęcia „zapas mocy”. Fanbojów Canona z góry przepraszam za rozdrażnienie, a jeśli ktoś nie wierzy, zapraszam do pracowni, do obejrzenia wydruków.
W pierwszym rzędzie warto się więc poważnie zastanowić nad wymianą modelu D700 (na D800) - w wielu przypadkach będzie się on sprawował co najmniej równie dobrze jak następca. Dla fotodokumentalistów oraz wszystkich tych, którym nie są potrzebne wielkie formaty powiększeń narzędzie to pozostanie dokładnie tak samo dobre, jakim było do premiery D800. A propos formatów - jasne, najlepiej mieć elastyczność itepe, ale stosując aparat z 36 milionami pikseli generujemy o wiele większe pliki, które po pierwsze wymagają więcej miejsca na przechowywanie, a po drugie znacząco spowalniają obieg pracy (workflow), zwłaszcza przy masowej obróbce, powodując tym samym dodatkowe koszty inwestycyjne oraz bieżące. Poza tym - szanowni koledzy - uderzmy się w piersi: jak często i jakie zdjęcia „odbijamy” w naprawdę dużych formatach?
Nikon modelem D800 próbuje odgryźć kawałek tortu zarezerwowanego do tej pory dla konstrukcji średnioformatowych, związanego przede wszystkim z landszaftem oraz pracą w studiu. Oczywiście pełna ocena realności tego zamierzenia będzie możliwa po zapoznaniu się ze zdjęciami wykonanymi produkcyjnymi wersjami aparatów, ale już dziś można stwierdzić, że po raz kolejny Nikon ustanawia standardy jakości obrazu rejestrowanego przez małoobrazkową lustrzankę cyfrową. Warto sobie wszakże zdać sprawę z tego, że otrzymanie perfekcyjnej jakości zdjęć przy takich warunkach brzegowych (parametry fizyczne sensora, zwłaszcza wielkość i zagęszczenie elementarnych fotoelementów) wymagać będzie sporej wiedzy, odpowiednich zabiegów i wyposażenia, zaczynając od fotografowania ze statywu oraz używania najlepszych dostępnych obiektywów. Zmniejszenie krążka rozproszenia, wynikające z większego zagęszczenia fotoelementów w sensorze, powoduje efektywne zmniejszenie głębi ostrości, a możliwość jej zwiększenia przez przymknięcie przysłony jest istotnie ograniczona przez zjawisko dyfrakcji (nie wspominając o znacznie zwiększonej dokuczliwości kurzu na sensorze w takim przypadku). W zasadzie jedynym sposobem poradzenia sobie z tym problemem jest zastosowanie reguły Scheimpfluga w połączeniu z obiektywem typu tilt&shift. Zainteresowanych odsyłam do cenników ;-)
Skoro o obiektywach mowa - Nikon ma tu spory problem. Bardzo niewiele konstrukcji typu zoom ma parametry optyczne, które jako tako wystarczają do „obsłużenia” potencjału sensora D800. W zasadzie wybór jest ograniczony do jasnych modeli (14-24, 24-70, 70-200 VR). Dokucza zwłaszcza brak dobrego stabilizowanego standardowego transfokatora (ktoś jeszcze pamięta to określenie?). O ile optycznie 24-70/2.8 jest bardzo dobry, o tyle stosując mniej wyczynowy obiektyw (24-120/4.0 VR) ze stabilizacją jesteśmy w stanie spokojnie fotografować w sytuacjach o dobrą „dziurę” ciemniejszych. Nowej konstrukcji stabilizowane zoomy o jasności 4.0 (16-35, 24-120) pokazują jednak swoje ograniczenia nawet założone na D700, więc trudno traktować je jako kandydatów do poważnej pracy z D800. Myślę, że dobrej jakości obiektyw 24-70/2.8 VR (albo podobny) powinien być na samej górze priorytetów dla Nikona. Spośród nikonowskich „stałek”, zwłaszcza szerokokątnych, także nie wszystkie sprostają nowemu sensorowi. Zaniedbany przez Nikona jest również segment obiektywów dobrze nadających do pracy z wideo, co znów stawia ofensywę marketingową pod znakiem zapytania. Wniosek jest więc taki, że najbezpieczniej byłoby pracować D800 z wybranymi, najlepszymi obiektywami o stałej ogniskowej. Paradoksalnie taki sposób pracy bardzo zbliża fotografującego do pracy ze średnim formatem, co poniekąd jest celem Nikona… ;-)
Wracając do tytułowego pytania: czy warto dopłacać za literkę „E”? Różnica między oboma modelami polega na rodzaju filtra optycznego zamontowanego przed sensorem. Ten w modelu „E” ma być pozbawiony funkcji filtra antyaliasingowego, która redukuje niektóre negatywne zjawiska wynikające ze skończonej rozdzielczości (każdego) sensora, za cenę pewnego rozmycia obrazu. Powinno to gwarantować ostrzejszy obraz, za cenę zwiększonego ryzyka wystąpienia zjawiska mory. O ile w fotografii można się w większości przypadków uporać z morą za pomocą oprogramowania (na przykład nikonowskiego Capture NX), okupując to dodatkowym nakładem pracy, o tyle w przypadku wideo sprawa jest nietrywialna. W połączeniu z wątpliwościami związanymi z optyką przewaga D800E nad D800 może nie być tak duża, na jaką wygląda. Odpowiedź da, rzecz jasna, empiria. W każdym jednak razie wiele wskazuje na to, że Nikon niedoszacował chętnych na model D800E i należy się liczyć z trudną jego dostępnością oraz relatywnie wysoką ceną.
Uderzam się w piersi :)
OdpowiedzUsuńRobię wyłącznie duże powiększenia.
Więc zakup D800 czeka mnie w najbliższej przyszłości. Razem z 24mm PC-E.
A co powiesz na pogłoski o D5X z 45 Mpx?
Zestaw D800 + 24mm PC-E wygląda zdecydowanie rozsądnie. No i dobrze wiesz, że z tymi piersiami to nie do Ciebie było... ;-)
OdpowiedzUsuń:)))
OdpowiedzUsuńRównież pracując na 5DII, 5D i D300 i D700 niestety lecz nie podzielam kolegi opinii o skalowaniu. Różnica w rozdzielczości jest tak ogromna, że nie w skalowaniu rzecz.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMiałem na myśli to, jak wychodzą finalnie duże wydruki. Duże, czyli powiedzmy w okolicach 70x100...
OdpowiedzUsuńParzysta liczba w nazwie... coś mi się to nie podoba ;)
OdpowiedzUsuń