Kolejna z "topowych" wystaw tegorocznego Foto Art Festivalu, także pokazywana w BWA, stanowi wybór z dwóch cykli zrealizowanych w Nowym Jorku i Tokio, pod wspólnym tytułem "Deeper Shades", z których każdy stał się bohaterem osobnego wydawnictwa albumowego. Wydawnictwa są ciekawe same w sobie, ponieważ Andreas, po wcześniejszych doświadczeniach z zewnętrznymi oficynami wydawniczymi, tym razem sam od początku do końca kontrolował wszystkie aspekty produkcji i sam jest gestorem nakładu obejmującego ledwie 960 numerowanych egzemplarzy. Same fotografie natomiast powstawały najpierw podczas licznych podróży autora, po czym zdecydował się on pracować w sposób zwarty i w ciągu kilku dni koncentrował się na fotografowaniu w danym mieście od rana do wieczora bez przerwy. Wiele z pokazywanych zdjęć można określić jako "starannie wykoncypowany przypadek" - estetyka tych prac nawiązuje do zdjęć migawkowych, ze sporą dozą przypadku, natomiast w gruncie rzeczy są one owocem dogłębnych przemyśleń oraz intensywnej pracy na miejscu. Warto jeszcze dodać, ze Andreas poprowadził podczas festiwalu warsztat, podczas którego opowiadał, w sposób całkowicie pozbawiony gwiazdorstwa i pozerstwa, o rozwoju swojej kariery fotografa. Nie wahał się mówić o bardzo skromnych początkach, o swoich rozterkach i wielu czynnikach, które okazały się mieć decydujące znaczenie. Jak sam powiedział - niech każdy z jego sukcesów i porażek zabierze to, co najlepsze dla siebie. Szacun za taką postawę.
P.S. Mam nadzieję, że Marek Arcimowicz nie obrazi się za pokazanie na blogu jednej z poniższych fotek, wykonanej przed warsztatem, ale nie mogłem się powstrzymać - wyszedł na niej po prostu rewelacyjnie... :-)
poniedziałek, 28 października 2013
środa, 23 października 2013
Jacob Aue Sobol - Opowieści
Tytułem wstępu wypada stwierdzić, że tegoroczny Foto Art Festival jest bez wątpienia najlepszą edycją tego wydarzenia, w której miałem okazję uczestniczyć. Wszystkie wystawy są w swojej kategorii bardzo dobre, w pełni zasługują na określenie "górnej półki". Nie ma "dopychania kolanem" materiałów, także przestrzeń uległa znaczącej poprawie, przy zachowaniu - co bardzo ważne - terytorialnej zwartości lokalizacji poszczególnych wystaw i wydarzeń, z której festiwal w Bielsku-Białej słynie. Również prezentowane kopie nie dają powodu do krytyki - z tym bywało w przeszłości różnie. Poza tym nadal w mocy jest wszystko, co napisałem o festiwalu w roku 2011.
Spośród tegorocznych propozycji numerem jeden dla mnie jest wystawa Duńczyka Jacoba Aue Sobola, znakomicie zestawiona i powieszona w dobrej, przyjaznej fotografii przestrzeni bielskiego BWA. Aranżacja stanowi niewielką modyfikację kopenhaskiej wystawy, której autor - co ciekawe - dokonał drogą mailową. Jacobowi udało się niewątpliwie stworzyć własne "DNA" lub "odcisk palca", na które składają się z jednej strony kwestie związane z metodyką pracy, z drugiej - intensywny postprocessing poszczególnych prac, co powoduje, że niezwykle silnie oddziałują one na widza. Oczywiście większość z nich znałem wcześniej z internetu, ale kontakt z oryginałem, w dużym formacie, to zupełnie inne doznanie. Jacob (któremu Tobisologia niniejszym bardzo dziękuje za poświęcenie prawie pół godziny w gorącym czasie przed jego wystąpieniem na Maratonie Autorskim) zbliża się do swoich modeli na niebezpiecznie małą odległość. Proksemika (czy raczej subdyscyplina zwana antropologią przestrzeni) definiuje zwykle cztery strefy ochronne człowieka: intymną, osobistą, społeczną i publiczną. Strefa intymna to ta, którą wyznaczają takie czynniki jak dotyk, ciepło czy zapach ciała. Zwykle wstęp do niej mają tylko osoby powiązane uczuciowo (takie jak rodzice, małżonkowie, dzieci, kochankowie, bliscy przyjaciele i krewni) i rozciąga się na 15-45 cm od granicy ciała. Jacob jest do tej strefy wpuszczany, na dodatek z aparatem fotograficznym. Jak sam twierdzi, co prawda zaczął od zdjęć swojej przyjaciółki, ale większość z prezentowanych na wystawie fotografii powstała w sytuacji bardzo krótkiej, "jednorazowej" znajomości. Wydaje się to świadczyć o tym, że przynajmniej w niektórych ludziach tkwi silna potrzeba bycia fotografowanym, nawet w bardzo intymnych sytuacjach. Jakiekolwiek były motywacje bohaterów zdjęć Jacoba, ta wystawa to prawdziwa petarda.
Spośród tegorocznych propozycji numerem jeden dla mnie jest wystawa Duńczyka Jacoba Aue Sobola, znakomicie zestawiona i powieszona w dobrej, przyjaznej fotografii przestrzeni bielskiego BWA. Aranżacja stanowi niewielką modyfikację kopenhaskiej wystawy, której autor - co ciekawe - dokonał drogą mailową. Jacobowi udało się niewątpliwie stworzyć własne "DNA" lub "odcisk palca", na które składają się z jednej strony kwestie związane z metodyką pracy, z drugiej - intensywny postprocessing poszczególnych prac, co powoduje, że niezwykle silnie oddziałują one na widza. Oczywiście większość z nich znałem wcześniej z internetu, ale kontakt z oryginałem, w dużym formacie, to zupełnie inne doznanie. Jacob (któremu Tobisologia niniejszym bardzo dziękuje za poświęcenie prawie pół godziny w gorącym czasie przed jego wystąpieniem na Maratonie Autorskim) zbliża się do swoich modeli na niebezpiecznie małą odległość. Proksemika (czy raczej subdyscyplina zwana antropologią przestrzeni) definiuje zwykle cztery strefy ochronne człowieka: intymną, osobistą, społeczną i publiczną. Strefa intymna to ta, którą wyznaczają takie czynniki jak dotyk, ciepło czy zapach ciała. Zwykle wstęp do niej mają tylko osoby powiązane uczuciowo (takie jak rodzice, małżonkowie, dzieci, kochankowie, bliscy przyjaciele i krewni) i rozciąga się na 15-45 cm od granicy ciała. Jacob jest do tej strefy wpuszczany, na dodatek z aparatem fotograficznym. Jak sam twierdzi, co prawda zaczął od zdjęć swojej przyjaciółki, ale większość z prezentowanych na wystawie fotografii powstała w sytuacji bardzo krótkiej, "jednorazowej" znajomości. Wydaje się to świadczyć o tym, że przynajmniej w niektórych ludziach tkwi silna potrzeba bycia fotografowanym, nawet w bardzo intymnych sytuacjach. Jakiekolwiek były motywacje bohaterów zdjęć Jacoba, ta wystawa to prawdziwa petarda.
fot. Maciej Mańkowski |
poniedziałek, 21 października 2013
Stanisław J. Woś - W drodze i po drodze
W przestrzeniach Białostockiego Ośrodka Kultury pokazana została kolejna z najważniejszych wystaw festiwalu - retrospektywna prezentacja dorobku Stanisława J. Wosia, której kuratorem był Grzegorz Jarmocewicz, zatytułowana "W drodze i po drodze". Nie jestem pewien, czy to sformułowanie dobrze pasuje do mojego myślenia o Staszka fotografii, ale przyznać muszę, że wymyślenie dobrego tytułu dla wystawy obrazującej tak wiele etapów jego twórczości nie jest rzeczą łatwą. Natomiast sama prezentacja była najwyższych lotów. Zaczynała się od dawnych, niezwykle rzadkich prac, w których Staszek fizycznie ingerował w zdjęcie. Nie miałem do tej pory świadomości, że prace te zachowały się w oryginale i tak naprawdę nic, żadna reprodukcja, nie jest w stanie zastąpić bezpośredniego obcowania z nimi. Na wystawie znalazło się jeszcze więcej unikatowych fotografii, wszystkie z nich wykonane osobiście przez Staszka. Aż się prosi, aby spuścizna artystyczna, jaką po sobie zostawił, stała się przedmiotem rzetelnego skatalogowania i opracowania teoretyczno-historycznego. Pewien problem widzę jedynie, w tym, że bardzo niewiele osób z kręgu piszących o fotografii jest w stanie to zadanie udźwignąć - ale to już temat na zupełnie inną opowieść.
Po wernisażu odbyło się w kawiarni FAMA spotkanie, na którym Grzesiek opowiadał o Staszku i komentował jego zdjęcia, nie tylko zresztą te prezentowane na wystawie. Znajomość obu panów trwała lata i - jak się okazuje - Grzesiek jest w stanie wiele o życiu i fotografii Staszka powiedzieć. Zaskakująco wiele.
Zdjęcia dokumentujące wystawę nie są tym razem najlepsze, ze względu na ograniczenia stawiane przez poszczególne pomieszczenia i ich oświetlenie, ale sądzę, że warto je zamieścić "dla potomności"... :-)
Po wernisażu odbyło się w kawiarni FAMA spotkanie, na którym Grzesiek opowiadał o Staszku i komentował jego zdjęcia, nie tylko zresztą te prezentowane na wystawie. Znajomość obu panów trwała lata i - jak się okazuje - Grzesiek jest w stanie wiele o życiu i fotografii Staszka powiedzieć. Zaskakująco wiele.
Zdjęcia dokumentujące wystawę nie są tym razem najlepsze, ze względu na ograniczenia stawiane przez poszczególne pomieszczenia i ich oświetlenie, ale sądzę, że warto je zamieścić "dla potomności"... :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)