czwartek, 28 kwietnia 2011

Russell James w galerii Camera Work

Berlińska galeria proponuje drugą już w krótkim czasie wystawę Russella Jamesa - fotografa pięknych kobiet, choć tym razem materiał nie jest tak jednorodny jak poprzednio. Po raz pierwszy w Europie pokazane zostały prace z cyklu "V2", wykonane na leżącej na Pacyfiku prywatnej, malowniczej wyspie Necker Island, należącej do Richarda Bransona, uzupełnione między innymi o dobrze znane zdjęcia z backstage Victoria Secret show. Wszystkie eksponowane fotografie są archiwalnymi wydrukami na papierze matowym. W osobnym pomieszczeniu przedstawione zostały kolaże wykonane w ramach projektu "Nomad - Two Worlds", realizowane we współpracy z lokalnymi australijskimi artystami.








Parę słów tytułem komentarza: znakomicie odbiera się te z fotografii, które zostały wykonane w technice klasycznej, powiększone do dużego formatu z charakterystycznym, dobrze wpływającym na obraz ziarnem. Nowsze propozycje, mimo naprawdę ciekawych inscenizacji i kadrów, mnie nie przypadły szczególnie do gustu. Technika cyfrowa, jak się okazuje, nie jest najmocniejszą stroną artysty - na powiększeniach widać ślady nie najlepiej wykonanych działań z zakresu "cyfrowej ciemni". Ponadto trochę razi, w zestawieniu ze starszymi pracami, dokładność i precyzja cyfry, wręcz "rzeźnickość" ujęć. Fotografia to trudna sztuka, jak zwykł był mawiać Janusz Nowacki - i to stwierdzenie znajduje potwierdzenie we wszystkich jej obszarach oraz odmianach, dawniej i teraz. Na szczęście pomieszczenia wystawowe Camera Work są sporych rozmiarów i można odejść od zdjęć na odległość kilku metrów, co w dużej mierze łagodzi sygnalizowane problemy. Trochę jednak dziwi, że autor "z najgórniejszej półki" wystawia swoje prace, których doskonałość budzi zastrzeżenia, za około 8 tysięcy Euro.




"Nomad - Two Worlds" to projekt, który Russell James - Australijczyk - zainicjował aby symbolicznie dokonać pojednania z aborygenami na gruncie twórczości wizualnej. Projekt rozwija się nadal (poszerzony o współpracę z artystami indiańskimi i haitańskimi). Pomysł jest niewątpliwie ciekawy, daje dużą przestrzeń do interpretacji i niesie spory ładunek metafizyczny. Na wystawie można obejrzeć prace będące wydrukami na płótnie, uzupełnione o ornamenty wykonane częściowo w technice malarskiej, mamy więc do czynienia z namacalnym śladem lokalnego artysty. Wizualnie jednak całość nie do końca przekonuje. Ornamenty zostały w większości wmontowane elektronicznie i wydrukowane razem z fotograficznym "podłożem", a jedynie w części nałożone farbą, co powoduje nierówne, wręcz sztuczne wrażenie faktury obrazu. Podobnie jak w poprzednim przypadku - parę kroków do tyłu i jest nieco lepiej :-)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz