Wczoraj w godzinach wieczornych ujrzała we Wrześni światło dzienne kolejna, druga odsłona "Kolekcji wrzesińskiej" - przedsięwzięcia unikatowego w skali kraju, której autorem jest Andrzej Jerzy Lech. Wernisaż przebiegł w gorącej atmosferze, a o ujęcia trzeba było wręcz walczyć. Pierwsza część, na którą złożyły się fotografie wykonane wiosną, pokazywana jest w Muzeum Regionalnym, natomiast część jesienna - we Wrzesińskim Ośrodku Kultury.
Samo przedsięwzięcie w pełni zasługuje na osobny tekst. Dziś natomiast ograniczę się do stwierdzenia, że obie części kolekcji są, mimo tej samej technologii i podobnych założeń formalnych, dość mocno różne. Jedna i druga jest bardzo ciekawa, obie zapraszają do refleksji nad funkcją fotografii we współczesności i jej rolą dla niewielkich, w różny sposób ograniczonych społeczności. Muszę natomiast skrytykować formę wydawnictwa, w formie sporego pudełka z luźnymi kartami. Próbowałem się z nim od wczoraj zaprzyjaźnić - i nie mogę. Autor i wydawca (Wydawnictwo KROPKA) przyjęli koncepcję wydrukowania obrazów w skali 1:1, podobnie jak zdjęcia na wystawie, będące stykowymi odbitkami ze stosowanych przez Andrzeja negatywów 7x17 cali. Waldek Śliwczyński argumentował, że gdyby zdjęcia te zszyć w książkę, cena wydawnictwa wzrosłaby jeszcze bardziej (obecnie kosztuje 200 złotych), co więcej nie byłby w stanie wydrukować tak dużego formatu na swojej (bardzo nowoczesnej) maszynie drukarskiej. Przytaczam te argumenty, ponieważ mają swoją wagę, natomiast ja, patrząc oczami "konsumenta" tej fotografii, stwierdzam straszną niepraktyczność przyjętego rozwiązania. Aby przejrzeć prace i być pewnym, że nic im się nie stanie, trzeba przygotować sporej powierzchni stół i gruntownie go wyczyścić, po czym można dopiero przystąpić do oglądania poszczególnych kart - oczywiście w pozycji stojącej. Nie można - jak to uwielbiam czynić - siąść w fotelu i po prostu delektować się zawartością. Mam w zbiorach kilka naprawdę sporych, "ceglastych" wydawnictw i nie ma najmniejszego problemu z ich kartkowaniem. Waldek dołożył wszelkich starań, ściągnął nawet specjalnie dobrany papier z Austrii (notabene ten sam, na którym został fantastycznie wydany album "Deep South" Sally Mann), ale per saldo myślę, że warto było jednak pomyśleć o zmniejszeniu formatu i wydaniu w formie książkowej. Howgh! :-)
A Swosiu na Twoim pierwszym zdjęciu tak ładnie eksponuje rów hydraulika... ;)))
OdpowiedzUsuńPoważnie mówiąc, fajnie, że jest to wydawnictwo, szkoda, że nie album.
(odbitki były tonowane jak zawsze w herbacie?)
Ano, były tonowane, choć każda z obu części inaczej. Wydawnictwo, mimo wszystko, warto nabyć drogą kupna... :-)
OdpowiedzUsuńTo mnie oświeć, czym się różnią te dwie części?
OdpowiedzUsuńRóżnią się odcieniem sepii oraz kolorem passe-partout. Cytując Andrzeja: "wiosna to erekcja, jesień to opadanie". Mam od Autora autoryzację (przy świadku :-) na publikację tego określenia... :-)
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie - nie ma różnicy w kolorze odbitek i passe-partout - jest po prostu różnica oświetlenia! w WOKu oświetlenie sali nie jest neutralne - i stąd ta różnica.
OdpowiedzUsuńWaldku, artysta zeznał osobiście i przy świadku, że tę część inaczej tonował oraz rozmyślnie oprawił w inny karton...
OdpowiedzUsuńnie wiedziałem...
OdpowiedzUsuńSlawku, Waldku, tak jest rzeczywisicie! Inne passe-partout, inny rodzaj sepii, papier ten sam, chemia tez ta sama jak zawsze... Sesje wiosenna "Kolekcji Wrzesinskiej" przedstawilem w "radosniejszych", cieplejszych barwach odbitek i kartonu. Sesja jesienna jest "smutniejsza" w kolorach, jest tez "chlodniejsza"... Ba, nawet herbaty do tonowania papieru uzylem innej... "China Oolong" ze zbioru wiosennego to sesja wiosenna, maj 2010 roku. "China Oolong" ze zbioru jesiennego, to z kolei sesja jesienna. Pazdziernik i lisopad tego samego roku. Zrobilem to celowo, z namyslem, rozwaznie... I z lekkim usmiechem do tlustego drewnianego Buddy, ktory jest ze mna w mojej ciemnej ciemni od tylu juz lat... Usmiechnalem sie tez wtedy do siebie... I do Was teraz tez sie usmiecham... Kocham herbate!
OdpowiedzUsuńOswietlenie w obu miejscach rzeczywiscie roznilo sie w sposob bardzo znaczacy! Roznilo sie nie tylko jakoscia, czyli barwa i rodzajem punktow swietlnych, ale tez ich wielkoscia i iloscia... Oczywiscie nie byly to az tak drazniace roznice, az tak drazniace wady oswietlenia, ktore ewentualnie mogby zdyskwalfikowac te miejsca do celow wystwienniczych... Moglo byc lepiej, ale nie bylo az tak zle!
OdpowiedzUsuń